Noc spędzona w ruinach Palmyry wciąż pozostaje jednym z najmilszych wspomnień z Syrii, a równej Syryjczykom gościnności nie zaznaliśmy już chyba nigdzie indziej na Świecie.
Pustynia Syryjska. Płasko, sucho. Jak ktoś nie przepada za minimalizmem, to nie znajdzie tu wielu powodów do uniesień. Co innego Palmyra. Starożytne miasto na środku pustyni. Grobowce, świetnie zachowane, ogromne Pylony, świątynia Baala, aleje otoczone z obu stron ciągnącym się masywem kolumn, amfiteatr, a wszystko skąpane w żółtawej, słonecznej poświacie, odbijającej się od piasku i kamieni.
Dla nas najbardziej ekscytująca była jednak noc spędzona wśród ruin. Na nocleg obraliśmy sobie ołtarz w świątyni królowej Zenobii. Chyba trudno o bardziej romantyczne miejsce. Nad nami ocean gwiazd. W pewnej chwili podchodzi do nas trójka Beduinów. Ludzi dla których pustynia jest domem. Przez chwilę czujemy się trochę niepewnie. Nie wiemy jak zareagują na naszą obecność. Jesteśmy tutaj sami. Inni turyści nie nocują na pustyni. Dla nich przeznaczone są wygodne hotele. Gdyby się nam coś stało, nikt nas tutaj nawet nie odnajdzie. Na szczęście jesteśmy w Syrii, a Beduini przyszli po to, by poczęstować nas arbuzem, chwilę porozmawiać, a przy okazji zrobić sobie też kilka zdjęć z Dori, która czuje się pewnie jak sama Zenobia przyjmując ich dary, w świątyni Królowej. Rankiem, o wschodzie, kolejni Beduini zabierają nas na wielbłądy i odwożą do miasta (Tadmur) Chyba podobała im się też nasza postawa, bo nie żądają przy tym żadnej zapłaty.