Po tych wszystkich monumentalnych zabytkach może się człowiekowi zakręcić w głowie, więc dla równowagi człowieka z naturą płyniemy faluką po wodach Nilu między zielonymi oazami, pełnymi plantacji daktyli, bananów i pomarańczy. Takie urozmaicenie ma nam pomóc docenić piękno kolejnych świątyń w Edfu i Kom Ombo. Jedzie się oczywiście w konwoju, danego dnia, o danej godzinie. Nie wiem, chyba dlatego żeby terroryści mieli większy komfort przy planowaniu miejsca i czasu zamachu. Jedyny żołnierz, który ma nas strzec ode złego jest najwyraźniej mocno utrudzony, bo śpi. Sam bez problemu zabrałbym mu karabin. Mógłbym też postawić diamenty przeciwko orzechom, że w razie jakiegokolwiek zagrożenia pierwszy by zrejterował. Chociaż być może niesłusznie nie doceniam bohaterstwa Egipskiego wojska. Bijąc się właśnie z takimi czarnymi myślami dojeżdżamy wraz z naszym konwojem do pierwszych atrakcji. Edfu. Świątynia Chorusa, który czczony był pod postacią sokoła. Mamy półtorej godziny. Nie ma to jak zwiedzanie w pełnym biegu, prawie jak w Amazing race, choć tutaj akurat nasi Egipcjanie dobrze rozplanowali czas.