Dalszych krewnych orangutanów jedziemy szukać już w Bako NP. Żyją tam równie rzadkie jak orangutany Proboscis Monkey lub po prostu nosacze. Małpy te wyróżniają się długim nosem i pokaźnym brzuchem, którego to mógłby im z pewnością pozazdrościć niejeden szanujący się piwosz, strzelający szelkami podtrzymującymi jego tyrolskie spodenki na October feast.
Jednak zanim zobaczymy nosacze, musimy jeszcze stawić czoło wrednym makakom, które rozpuszczone przez turystów terroryzują teraz cały obóz. I tak wśród win i przewin, którymi się nam naraziły są : Porwanie chleba Dorocie z rąk. Otworzenie i splądrowanie lodówki z jajek, które miały mi posłużyć za kolacje, gdy zmęczony wracałem na nasz camping z jednego z licznych szlaków w parku. Ciągłe ataki z ziemi i z powietrza, przed którymi trzeba się było bronić dziarsko wymachując kijem. O drobnych incydentach nawet nie będę wspominał, żeby wypędzić z głowy złe myśli ha, ha. Chociaż na sam park trudno byłoby narzekać. Zwłaszcza, że to tam po raz pierwszy i jak dotąd jedyny stanąłem oko w oko z dzikim leopardem. Było to zresztą tak zaskakujące spotkanie, że w pierwszej chwili pomyślałem że jest to pewnie jakiś wielki pies. Dopiero po chwili zorientowałem się, że mam do czynienie z kotem. Najwyraźniej jednak nasze zdziwienie było wzajemne, bo zaskoczony moim widokiem Leopard przystanął przez chwilę, popatrzył po czym zniknął w krzakach równie bezszelestnie jak się pojawił, a ja jeszcze dobrą minutę sterczałem jak wryty, gapiąc się przed siebie.