Geoblog.pl    DNA2007    Podróże    Czymkolwiek bądź, gdziekolwiek śpiąc...3 lata włóczęgi...    mnich na haju
Zwiń mapę
2008
24
sie

mnich na haju

 
Birma
Birma, Mandalay
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 74977 km
 
Birmańczycy to jeden z najbardziej gościnnych Narodów na świecie, i mam nadzieje że napływ turystów nie zdoła tego zmienić. Poznanie tego kraju, to prawdziwa przyjemność, obarczona jednak sporym wysiłkiem.

Po pierwsze. Możliwości poznawania są ograniczone przez wojskową juntę. Zagraniczny turysta nie może więc jeździć sobie, gdzie mu się podoba, ani mieszkać tam gdzie chce. Hotele przeznaczone dla "Niego" wyznacza Państwo, a ciężką rękę Państwa czuć tutaj w zasadzie na każdym kroku. Kraj jest bardzo nieszczęśliwy i biedny. A jednak ludzie uśmiechają się do nas na każdym kroku.

Po drugie. Po dziurawych drogach jeździ się naprawdę ciężko i wolno. Autobusy są zapełnione maksymalnie. Ludzie siedzą na stołkach, lub wiszą, gdzie tylko się da. Co gorsza, chyba ogół Birmańczyków cierpi na chorobę lokomocyjną, bo niemal wszyscy dookoła nas rzygają.

Jedzenie jest podłe. Jedynie w kilku turystycznych miejscach, można przekąsić coś lepszego we włoskich knajpkach. Ale i tak jest to raczej droga impreza, i nas na nią niestety nie było po prostu stać.

A jak kogoś nie stać, to musi zadowolić się kuchnią lokalną. Czyli niewiadomego pochodzenia breją z ryżem, lub makaronem, i kawałkami kości lub świńskiej skóry. Co tu zresztą dużo mówić. Wszystkie resztki, z talerzy gości wędrują na powrót do kotła, po czym lądują przed nosem następnych szczęśliwców. Dlatego też dla własnego dobrego samopoczucia lepiej jest nie rozglądać się zbytnio po twarzach innych klientów, i nie zastanawiać, ile też osób mogło już przeżuwać to udko z kurczaka, które teraz pyszni się przed nami.

Poza tym podobnie jak i w Kambodży także i tu leje jak z cebra. Można powiedzieć że mamy przechlapane, zwłaszcza że przyjechaliśmy tutaj w porze deszczowej. Leje więc w Mandalay, leje w Bagan, leje i nad jeziorem Inle, leje pod złotą skałą i w Yangoonie. Na szczęście nie leje przez cały dzień, więc pomiędzy tymi zlewami możemy jeszcze sporo zobaczyć.

Sporo, a nawet więcej, bo Mandalay oraz okolice zwiedzamy z zaprzyjaźnionym mnichem, który wciąż żuje betel, dzięki któremu humor Jego kwitnie i jaśnieje na tle zachmurzonego nieba. Najbardziej bawi Go nasz szeleszczący język. Cóż, języka sobie człowiek nie wybiera. W końcu ja także zaczynam żuć betel i tak sobie wspólnie żując i pokładając się ze śmiechu łazimy po mieście. To wypijemy wina z owoców palmowych. To przekąsimy jakieś świństwo, i tak mija nam czas....
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Komentarze (0)
DODAJ KOMENTARZ
 
DNA2007
Dori & Andrzej czyli DNA
zwiedziła 13.5% świata (27 państw)
Zasoby: 258 wpisów258 9 komentarzy9 111 zdjęć111 0 plików multimedialnych0
 
Moje podróże
17.02.2009 - 17.02.2009