Bali jest fajnym miejscem. Z pięknymi świątyniami, ryżowymi tarasami i rękodzielnictwem najwyższej klasy. Z kolei najmniej bezpiecznym miejscem na wyspie, wydaje się być świątynia Uluwatu, która w wyniku panoszącego się tutaj małpiego terroru stała się milczącym świadkiem dantejskich scen. Miejsce to zdecydowanie nie należy do bezpiecznych. Zresztą sami, na własne oczy widzieliśmy jak podły małpiszon wyrwał Bogu ducha winnemu, japońskiemu turyście, jego mały nowoczesny aparacik. Po czym lotem błyskawicy umknął z nim na dach.
Od razu zebrał się też pod budynkiem spory tłumek złożony głównie z gapiów oraz z Japońskich towarzyszy, którzy natychmiast, jeden przez drugiego, zaczęli krzyczeć i zaklinać (oczywiście po Japońsku) złego małpiszona. Na którym jednak najwyraźniej Japońskie klątwy nie wywarły należytego wrażenia, bo popatrzył jedynie, poobracał sprzęt w łapach, spróbował czy nie można by tego zjeść, po czym znudzony już najwyraźniej całą zabawą rzucił aparat w kierunku krzykliwego tłumu... Nikt nie złapał.
Mniej zabawnie wyglądało gdy inny Makak zerwał kolejnemu Japończykowi (ich na ogół jest najwięcej) okulary z nosa. Także popatrzył, obwąchał i połamał. Ot tak dla fantazji.
Taaak..... Rozpieszczone przez ludzi małpy, stają się wprost nie do wytrzymania. My chodziliśmy po świątyni wespół z kijem samobijem. Przygotowani na wszystko. Ale i tak na wszelki wypadek aparat przezornie trzymałem w zamknięciu.