Z Valpa przejeżdżamy na pustynię Atacama. Tam przynajmniej nie trzeba grzać mieszkań. Dobrze, że domki, ulepione z mieszanki trawy oraz gliny doskonale utrzymają chłód w środku pomieszczenia, bo inaczej można by wyzionąć ducha w tym upale. Wszędzie w powietrzu unosi się kurz. I nic dziwnego dookoła tylko pustynia i wulkany. Kocham pustynie. Uwielbiam ich dyskretny urok. Każda jest inna. Ta na ten przykład jest bardzo urozmaicona, są tutaj salary, gejzery (i chociaż w porównaniu do NZ można wpaść i się ugotować, to przynajmniej wygląda to bardziej pierwotnie) Są gorące źródła i przedziwne formy skalne. No i zwierzaki, czyli guanako, wikunie, lamy i viskacza. Szkoda że mamy tylko kilka dni na zobaczenie tego wszystkiego. Chociaż z drugiej strony gdy pomyślę o ludziach, którzy mają dwa tygodnie urlopu. No ale coś za coś. My nie mamy ani mieszkania, pracy, ani oszczędności, ani nawet komputera. Nie mamy niczego prócz siebie, czasu i chęci poznania świata.