Do Peru wjeżdżamy z Chile. Przez granicę pomiędzy Aricą a Tacną. Troszeczkę się to wszystko przeciąga w czasie. Południowcy nie znoszą pośpiechu. Ba, oni go nie rozumieją. No tak. Wszystko jasne. Mają maszynkę do prześwietlania bagażu. A jak już mają, to i prześwietlają. Tyle że w sposób typowy dla południowców. Czyli wiele krzyku, a potem i tak cała para idzie w gwizdek. Bo co z tego że bagaże ślizgają się po taśmie, skoro nikt nie zwraca uwagi na ekran. Chociaż właściwie nie ma co narzekać. Byłoby gorzej, gdyby udało im się jednak coś w tych bagażach wypatrzyć.
Z autobusami też zamieszanie. Jeden dworzec. Drugi dworzec. W prawo. W lewo. Chwilunia. Panowie, po koleji. Nie pchajmy się. Wszyscy od razu chcą nam sprzedać bilety do Arequipy. Ale to dobrze, bo to oznaczy że istnieje na tym polu konkurencja, i będzie można negocjować ceny.
A negocjacje najlepiej jest zacząć od znalezienia kas. Bo gdy je odnajdziemy, to tak jak byśmy już zbili cenę o połowę.
Tak też się stało - Howk
Autobusy gorsze od tych w Chile. Ale też wybraliśmy najtańszą opcję, więc nie ma się co dziwić ani kręcić nosem. Taki turystyczny Sul del Cruz kosztuje dokładnie dwa razy tyle.
W naszym autobusie turystów nie ma. Jest za to kontrabanda. I to na całego. Ledwie zdążyliśmy wejść. Już nam pakują pod siedzenia jakieś sprasowane paczki. Niezłe jaja. Co to K.....rwa ma być ? Na cukierki to, to w żadnym razie nie wygląda. A jeśli w tych paczkach jest to, o czym myślimy? To w przypadku kontroli, już się z tego nie wytłumaczymy. Kurde. I to ma być ten folklor. Kontrabanda aż huczy. W dodatku same kobiety. Pewnie łatwiej jest im coś schować pod warstwami ubrań. My jednak nie za bardzo chcemy mieć z tym cokolwiek wspólnego. Ludzie, zrozumcie, w końcu jesteśmy na wakacjach!
Babka jednak jakoś nie bardzo kwapi się do usunięcia swoich paczek spod naszych foteli.
- To nic takiego. Teraz to nie strach. Strach to wyjechać z Chile -
- A wy co? nic nie przewozicie? - dziwi się kobieta.
Nie nic nie przewozimy. W końcu zirytowany sam wyciągam te paczki i rzucam na Jej miejsce. Chyba się trochę obraziła. Po chwili jednak zabiera swój towar, upycha go w inne miejsce i wysiada.
Pierwsza kontrola. Druga. Jakoś idzie. Jednak powietrze zeszło z nas dopiero, gdy dojechaliśmy do Arequipy. (choć kto wie. Może to widok kilkuset metrowych przepaści ponad którymi ciężko męczył się nasz autokar tak na nas podziałał?)