Niemal całą Turcję można zjeździć stopem, będąc goszczonym przez miejscową ludność.
Turcję to w zasadzie najlepiej zna Dori, która była tam już 6 czy 7 razy. Przejechała ją wzdłuż i wszerz, ciężarówkami, furmankami, autobusami, traktorami i licho wie czym tam jeszcze. W każdym bądź razie, wciąż pod niebiosa wychwala sobie tamtejszą gościnność, co ja skromny żuczek mogę tylko potwierdzić. Po Turcji jeździ się rzeczywiście przyjemnie.
Autostop działa szybko i bez zarzutu, a w autobusach kelnerzy po skończonym posiłku przynoszą nam miseczki z wodą różaną do obmycia rąk. Prawie tak jak w czasach Rzymskich.
Zresztą pozostałości z tego okresu napotykamy tutaj na każdym kroku, a duża część tych pozostałości wciąż spełnia użytkowy charakter. (ot chociażby mosty) Tym razem jednak naszym głównym celem w Turcji były Kapadocja i Nemrut Dagi.
Przylatujemy do Alanyi, ale już tej samej nocy jesteśmy w Nevsehir który stanowi jakby bramę wjazdową do Kapadocji.