Z Lizard Island mkniemy wybrzeżem do Brisbane, a stamtąd do Dreamworld-u w Gold Coast, by pobić rekord prędkości w spadaniu z wieży, która ma wysokość ponad trzydziestu-ośmiu pięter. Zupełnie jakby jeszcze nam było mało przygód. Nie ma odwrotu. Siedzimy przypięci w tych fotelikach, majtając nogami nad przepaścią i gapimy się w dół na maleńkie samochody. Ludzi w ogóle nie widać. Trzymają nas tak dobrą minutę, zanim runiemy w dół. Nie wiem dokładnie z jaką prędkością spadamy, ale czuję jakby powietrze unosiło mnie do góry. Wszystko trwa może z dziesięć sekund. Na dole nie za bardzo wiem co się dzieje, ale było super. Do Dreamworld-u przyjechaliśmy jednak nie po to, by dostać zawału serca, tylko żeby odwiedzić rodzinę białych tygrysków, o których oglądaliśmy film jeszcze w Polsce. Ale wyrosły, jak na drożdżach. Straszne pieszczochy.