Taman Negara. Serce lądowej części Malezji. Z roku na rok coraz bardziej skurczone. Ostatnie dzikie miejsce w tej części kraju. Miejsce które można oczywiście zwiedzić szbko i powierzchownie, podczas jednodniowej wycieczki. Nie pogryzą nas wtedy pijawki, będziemy iść dobrze przygotowanymi ścieżkami, przejdziemy się wiszącym między konarami drzew mostem (co robi wrażenie) Jednak żeby poznać uroki prawdziwej dżungli trzeba zapuścić się dalej, w głąb, między krwiożercze pijawki. Mniej więcej co 10-16 km czekać tam na nas będzie surowy bun bun z drewnianymi pryczami. Jedzenie, wodę i wszystkie potrzebne rzeczy trzeba zabrać ze sobą, a wieczorami i w nocy, jeżeli będziemy wystarczająco cicho jest szansa, że pojawią się tutaj tygrys lub tapir.
Następnego dnia można pójść dalej w morderczą trasę do kolejnego bun bunu, poprzez błoto sięgające powyżej kostek i powalone drzewa. Można też oczywiście wrócić do wioski, przez to samo błoto, i te same powalone drzewa.
Nam się podobało, chociaż po zerwaniu z siebie 53 pijawek wyglądaliśmy trochę jak ofiary Freddego Krugera.