Zdobycie biletu na samolot do Mulu, bez przepłacania, to naprawdę trudna sztuka. Nam się udało, lecimy do kolejnego fascynującego miejsca. Czeka nas sześć dni eksploracji największych i najdłuższych jaskiń na świecie, a także sznury wylatujących z jednej z nich, setek tysięcy nietopetrzy, oraz wspinaczka na szczyt z którego można podziwiać niesamowite Pinnacels. Wspinaczka ciężka, trzeba dodać, bo choć góra ta ma zaledwie coś około 1000 mnpm, lecz jest przy tym także doskonałym przykładem tego, iż to nie wysokość wzniesienia świadczy o stopniu jego trudności, o czym także i my mieliśmy się okazje przekonać, brnąc w ulewie pod górę, której kąt nachylenia wynosi chyba z 70 proc, a spod wąskich na 20 cm kładek, którymi trzeba przechodzić, zieje na nas kilkuset metrowa przepaść. Potem jeszcze po jednej z 14 mokrych drabin do góry (byle nie odpaść) I znów kładka, i znów ostre skały, drabina, lina i tak dalej. Trzeba jednak sprawiedliwie przyznać że nagroda za ten wysiłek także jest wysoka. Piękne, szare, pnące się w górę iglice skalne, przykrywane przez przepływającą wolno mgłę, robią wrażenie. Spektakl ten jednak także nie trwa długo. O godzinie 11 nie widać już niczego, a chwilę potem jest już tylko ściana deszczu i mozolne złażenie w dół, po tych samych kładkach i drabinach, które teraz są jeszcze bardziej śliskie. A potem trzeba przedzierać się przez las, ciągle pionowo w dół, wprost zjeżdżając po błocie, aż do obozowiska. Tak, Mulu jest super. Nie jest łatwo, ale też nie ma co narzekać. W końcu zlewy są na porządku zarówno dziennym jak i nocnym, w całej Malezji.