Wczesno-wiosenna pobudka w aucie to zdecydowanie chłodna przyjemność. Ale Nowa Zelandia to także kraj w którym żyje więcej owiec niż ludzi. A jeśli dodać do tego jeszcze liczne kolonie pingwinów, fok, lwów morskich, albatrosów. Lasy deszczowe, gejzery i lodowce. A na pożegnanie machającego nam ogonem wieloryba. To mamy niemal całą przyrodę Świata w pigułce.
Nowa Zelandia. Dla nas to koniec świata. Najbardziej oddalony punkt na mapie. Miejsce w którym żyje więcej owiec niż ludzi. Z czym może się za zatem kojarzyć ten kraj, w którym ludzie stoją na głowie? Z wojowniczą księżniczką Xeną, z Władcą Pierścieni, z rugby, z wulkanami? Tutejsze lody wyrabiane w domach według tradycyjnych receptur, wprost rozpływają się w ustach. Maorysi na znak przyjaźni pokazują nam języki i wytrzeszczają oczy. Jednak to tutejsza przyroda sprawia że NZ jest miejscem wyjątkowym. Takiego zróżnicowania i licznych cudów natury nie spotkamy już chyba nigdzie indziej. Przemierzamy ten kraj wynajętym vanem o dźwięcznej nazwie Manu Mako. Śpimy w nim, gotujemy. Przez te pięć tygodni Manu Mako staje się naszym domem.
Zaczynamy podróż w Auckland. Małym, nowoczesnym, lecz nieco prowincjonalnym mieście, które jest stolicą NZ. Nie ma tutaj wiele do roboty. Poza główną ulicą panuje w zasadzie spokój. Ten spokój towarzyszy nam w zasadzie podczas całej trasy. Ruch niewielki. Widać głównie owce i krowy. Prowadzi Dorota. Ja nie mam międzynarodowego prawa jazdy. Żal mi jej. Po wspinaczce na Rinjani, wciąż schodzą jej jeszcze paznokcie. Nie łatwo jest prowadzić auto okutanym w traperskie buty i cieszyć się jeszcze sielskością okolic, gdy nasze ulubione paznokcie schodzą jeden po drugim.