Po powrocie do Te Anau i oddaniu tych łańcuchów ruszamy w dalszą drogę. Tym razem w poprzek lądu udajemy się do Dunedin, a stamtąd na przylądek Otago. Śpimy sobie na wzgórzu, na otwartej przestrzeni, tuż przy miejscu gniazdowania albatrosów. Wichury straszliwe. Boimy się czy nam aby nie zdmuchnie samochodu w przepaść. Wiatr trzęsie nim okropnie. Jednak trudno jest znaleźć na półwyspie dobre miejsce do przenocowania. Camping odpada, bo drogi. Wąska droga wije się pomiędzy skałą a zatoką. Pół dnia jeździliśmy szukając czegoś bardziej osłoniętego i nic. Jedynym plusem tego wzgórza jest panorama i to że nie przywali nas tutaj drzewo, bo drzew tutaj nie ma.
A w nocy niespodzianka. Coś lub ktoś kręci się koło wozu. - Pewnie króliki - myślimy. Skubańce. Słychać je nawet pomimo wiatru. Wyjrzę na wszelki wypadek. Otwieram drzwi, świecę latarka i oto staję oko w oko z dwudziesto-centymetrowym pingwinem. Rozglądam się wokoło. O kurcze, jesteśmy otoczeni. maluchy starają się pozostać niezauważone. Nieruchomieją na widok światła. Gdy gaśnie, ponownie zaczynają szurać i szeleścić w trawie. Ale numer. Żeby dojść z morza do swoich gniazd muszą wdrapać się dobre dwieście metrów pod górę i przejść ulicę. to najmniejsze pingwiny na świecie, a jakie dzielne. Tylko dlaczego do diaska jakiś idiota wymyślił parking w samym centrum gniazdowiska pingwinów?