Za to po przyjeździe do Valparaiso (miasto złodziei) widać zmiany na lepsze. Coś się dzieje. Złodzieje chodzą, zaglądają przez szyby samochodów, sprawdzają drzwiczki. Nikt nie przejmuje się stojącym policjantem. On zresztą wydaje się także niczego nie zauważać. Panuje więc niczym nie zakłócana, milcząca kooperacja.
Miasto wznosi się w górach, więc na wyższe ulice można podjechać windą. Fajne widoki na port i kolorowe domki, za to empanadas średnie (najlepsze mają w Argentynie) Domeną Chile są ciastka, no i oczywiście wina. Mieszkając tutaj trudno byłoby zachować trzeźwość i przyzwoitą wagę.
Ale najfajniejszą i tak mamy gospodynię, Seniorę Silve. Dba o nas, huha i dmucha. Ostrzega byśmy pilnowali sakiewki, bo w Valparaiso licho nigdy nie zasypia, i strzeże byśmy przypadkiem nie zużywali ciepłej wody. Co nie dziwi, bo gaz w mieście dostarczany jest w butlach, co wygląda w ten sposób, że jedzie samochód i nadaje przez megafon, kto jest w domu i kupi, ma gaz, kto nie kupi może tego dnia równie dobrze grzać mieszkanie zapałkami.