W Buenos Aires także nam się podoba. To zresztą chyba najładniejsza stolica Południowo amerykańska jaką widziałem. Zwłaszcza wymalowana, turystyczna La Boca robi wrażenie.To biedna robotnicza dzielnica, z której wywodzi się słynny klub Boca Juniors. Jeżeli ktoś chce może sobie tutaj zrobić zdjęcie z samym Diego Armando Maradonną. Prócz futbolu, króluje oczywiście tango i bieda. Tak że już dwie ulice dalej od turystycznego centrum jesteśmy ostrzegani żeby uważać i zawrócić "bo aparat zabiorą"
No więc uważamy, ale jak się okazuje też nie do końca. Wszystkiego nie przewidzisz. Aparat na szczęście ocalał, ale parę dni potem, na olbrzymim dworcu w Buenos, tracę cały bagaż, który stoi zaledwie metr ode mnie.W dodatku pilnujemy go w trójkę, bo jest z nami Jurek Kamiński. Polak, tutaj już urodzony, który mieszkał razem z nami w jednym hotelu. (i z którym połączyły nas wspólne korzenie i kilka butelek wina, które tutaj kosztuje raptem tyle co gorący kubek knorra w Polsce) Jurek to także nasza skarbnica wiedzy na tematy Płd Amerykańskie. W końcu mieszka to tu, to w Brazylii. W Polsce co prawda nie był nigdy, ale bardzo by chciał.A Ojczystym językiem posługuje się nie gorzej od nas. Porządny gość. A takich teraz coraz mniej.
No ale odbiegam od tematu plecaka. A więc stoimy na tym dworcu, czekamy na autobus, aż tu nagle wybucha zamieszanie. Jacyś goście zaczynają szarpać Dorotę, krzyczeć. Patrzę co się dzieje. Jurek coś tłumaczy, a tu buch, bach, rach, ciach i plecaka nie ma. Typy też tak jak się pojawili tak znikają. Akcja trwała może pół minuty. Dobrze że aparat ocalał. Pytamy czy jest sens zgłaszać to na policje. W końcu na dworcu jest parę setek ludzi. Są kamery. Działają i Interpol i FBI i jeszcze jakieś dwie inne policje. Tylko co z tego. Policja pewnie zna złodziei. Tuż obok dworca są slumsy, na których teren stróże prawa się jednak nie zapuszczają. Ot taki niepisany układ. A gdy zostaje on złamany bandyci otwierają ogień. Dajemy sobie więc spokój z zawiadamianiem władz. Zwłaszcza że jeszcze chwila i odjedzie nam autobus. Nie chce mi się już siedzieć dłużej w tym mieście, wsiadam więc lżejszy o 20 kg, i jedziemy do Patagonii. Ech pech.