Z Nemrut Dagi jedziemy przez Urfę , aż do granicy Syryjskiej. Ostatni dzień i noc na Tureckiej ziemi spędzamy w Haram maleńkiej zakurzonej mieścinie, która może się pochwalić ciekawą zabudową w kształcie uli. Na nocleg wybieramy sobie najbezpieczniejsze chyba miejsce jakie można sobie wyobrazić, mianowicie posterunek policji. Jednak z początku nie chcą tam nawet o tym słyszeć. I nie ma się zresztą czemu dziwić. Ogrodzony wysokim murem posterunek, zaledwie kilka kilometrów od granicy to nie miejsce noclegowe. Tylko że innej bazy noclegowej to tutaj chyba nie ma. I co tu z nami zrobić ? W końcu po kilku telefonach do centrali dostajemy jednak zgodę na rozlokowanie się pod płotem. No i super, śpiwory mamy, zimno nie jest, a za to, co za wspomnienia.
No to teraz hulaj dusza. Kochani policjanci zawożą nas nawet do najbliższego sklepu, w którym moglibyśmy kupić coś do jedzenia oraz to co tak bliskie sercu każdego Polaka. Naprawdę mili ludzie. Okazuje się że większość z nich pochodzi z Bursy i ze Stambułu, więc pracę tutaj traktują trochę jak zesłanie, a nas jak cząstkę wielkiego świata, która jakby na chwilę wpadła tutaj w odwiedziny.
Przy winie, które popijamy jednak bardzo dyskretnie pamiętając o tym, że jest to kraj islamski oraz przy rozmowie noc mija nam bardzo szybko.
Na granicy jesteśmy jeszcze przed jej otwarciem. Stoimy na jakimś bezdrożu. Nad nami mur i żelazna brama. Dookoła kłębią się kozy, pasterze, stoją jakieś wózki, Generalnie obraz nędzy i rozpaczy, na którego tle wyróżnia się kilka wysokich i smukłych postaci w śnieżnobiałych galabijach. To Syryjczycy. Wkrótce zresztą sami przedstawiają się z uśmechem:
- Welcome to Syria - powtarzają
Taki też jest nasz pierwszy kontakt z tym niesłychanie gościnnym narodem. Wkrótce uchyla się brama i możemy przejść.