Ale jaja. Jesteśmy niemal na pustyni, a tutaj masz. Najpierw trzeba zdjąć buty i przejść przez jakąś wycieraczkę. Potem przez miskę z wodą i z mydłem, a wszystko po to, by tureckie bakterie nie przedostały się na syryjskie terytorium. No i słusznie. Prawo i porządek. Tak właśnie powinno to wyglądać.
Teraz pas ziemi niczyjej, czy coś w tym rodzaju. Wokół pustka. Dziwnie tak iść. Czuję się trochę jak na polu minowym. Mam tylko nadzieję, że nie wystrzelają nas tutaj jak kaczki. W końcu jednak trafiamy na jakiś budynek. Wchodzimy do środka. Natychmiast zostajemy też zaproszeni do pokoju. Z tego co widać zagraniczni goście raczej nie często przekraczają tędy granice, bo od razu zbiera się wokół nas chyba z dziesięć osób, by popatrzeć sobie na dziwne indywidua. Panuje wspaniała atmosfera. Wszyscy wkoło uśmiechają się przyjaźnie i pytają
- Skąd,? Dokąd,? Po co,? dlaczego.? - Pokazują nawet magiczne sztuczki.Nic dodać, nic ująć. Przynajmniej do chwili, gdy do gabinetu wchodzi ktoś wyższy rangą. Od razu miny wszystkim tężeją i następuje pełna powaga.
- Imię,? nazwisko,? paszport,? nationality?
- Czy kiedykolwiek przebywaliście na terenie Izraela? –
Nie przebywaliśmy. Mamy za to wrażenie, że to miłe przywitanie, to była raczej forma przesłuchania, a przemiły funkcjonariusz, który wcześniej wyciągał nam z włosów monety, teraz bez zmrużenia oka, na rozkaz zerwałby nam wszystkie paznokcie. Na koniec niszczą nam jeszcze paszporty, wpisując coś po arabsku na głównej stronie (tej ze zdjęciem), i jesteśmy w Syrii. Teraz trzeba dostać się do Aleppo.