Może i niezbyt bezpieczne miejsce. Wciąż uwikłane w kolejne wojny i kontrolowane częściowo przez Hezbollach. Ale i tak warto odwiedzić Bejrut i gołębie skały (ponoć zbombardowane przez Izrael) a także Trypolis i ruiny Baalbek (które podobno również ucierpiały w wyniku nalotów). I do których trzeba się dostać na własne ryzyko (tereny kontrolowane przez Hezbollach)
Granice Libanu przekraczamy już w nocy. Oczywiście trzeba wypełnić kartę wjazdową, porozmawiać z urzędnikami i takie tam. W sumie nic specjalnego. Super, że o tej godzinie granica jest w ogóle jeszcze czynna. Natomiast pierwszy obraz, który zapamiętałem już po jej przekroczeniu, to reklama pepsi i wóz do opróżniania szamba z przed 50 lat z ręczną pompką.
Nieźle – myślę sobie – ciekawe, co jeszcze nas tutaj czeka.
Trypolis w środku nocy okazał się miastem wymarłym. Chodzimy, szukamy, gdzie tu mógłby być jakiś hotel, ale skutek tego żaden. W końcu się poddajemy i prosimy o pomoc jedynego Libańczyka, który pojawił się na naszej drodze. Jest ciemno, więc dopiero po chwili dostrzegamy wielką swastykę, którą ma wytatuowaną na ogolonej głowie. W ogóle cały jest wytatuowany od góry do dołu, a przy tym nie jest zbyt rozmowny. Pewnie nie lubi obcych. Pokazuje jedynie że nas zaprowadzi. Cóż sami prosiliśmy, więc teraz nie wypada odmówić. W końcu chyba nas tutaj nie zastrzeli.
No i nie zastrzelił. Dzięki czemu możemy rankiem podziwiać miasto i port. Płyniemy nawet na kilku godzinny rejs z jednym z rybaków. Woda piękna, chociaż trzeba przyznać że troszeczkę buja. Podpływamy do jakiejś wysepki. Tutaj można się wykąpać. Taka wycieczka stanowi miłą odskocznię od zgiełku arabskiej ulicy i pozwala zaczerpnąć powietrza przed dalszą podróżą do Bejrutu.