Na szczęście piramidy w Gizie zajmują tak dużą przestrzeń ,że zawsze można skręcić gdzieś w bok, gdzie nie słychać już będzie zgrzytającego piasku pod tysiącami stóp. A jest tutaj co podziwiać. Rozrastający się Kair widać stąd jak na dłoni. Metr po metrze cywilizacja zbliża się do bram starożytności. Piaski pustyni z wolna ustępują miejsca płynącej rzece betonu. Już od bramy wejściowej wita nas potężny sfinks. Komuś, kto do tej pory oglądał piramidy tylko w telewizji, wydadzą się zapewne teraz jeszcze większe. Nekropolie można zwiedzać na nogach i na wielbłądzie. Zawsze zresztą znajdzie się w pobliżu Arab, który nam to zaproponuje. Niemal stałym wstępem do takiej rozmowy będzie:
- Ile wielbłądów chcesz za Twoją kobietę, przyjacielu? -
Ten tekst jest niemal tak nieśmiertelny, jak dusze faraonów. Drugim takim popularnym tekstem powtarzanym chyba przez wszystkich od Magrebu po Arabie Saudyjską będzie zwrot symbolizujący herbatę: Arabic whiskey, Berber whiskey, Beduin whiskey. Słysząc coś takiego, grzeczność nakazuje nam odpowiedzieć uśmiechem. Oczywiście można też zaproponować cenę i wrócić do kraju wraz z grupą dorodnych wielbłądów, jak kto woli. My na wielbłądach nie jedziemy, bakszyszu nie dajemy, ustawiamy się za to w długim ogonku do piramidy Mykerinosa, do której wstęp jest najtańszy. Wygląda to trochę komicznie, gdy żwawo czołgamy się w wąskim korytarzu grobowca mając przed nosem czyjś wypięty tyłek, a za nami słychać dopingujący głos strażnika :
- Quick! Quick! Go! Go! -
Nie wolno się zatrzymywać, najwyraźniej jest za dużo chętnych do oglądania tej nory. Wymagana jest przy tym sprawność organizacyjna, a od czołgających dodatkowo powinien być jeszcze wymagany certyfikat zdrowia.