Pierwsze termitiery na naszej drodze są od nas przynajmniej dwukrotnie wyższe. Niezły widok, zwłaszcza że przez większość drogi krajobraz się nie zmienia. Dla kogoś spragnionego wrażeń może to być nieco nudnawe, ale taka już jest ta Australia. Gdy jest busz, to mamy go przez jakieś 500-1000 km. Potem pustynia i następne 1000 km. Dalej pola i farmy, 500-800 km. Nie ma wielu urozmaiceń. Kangury bywają, i owszem, ale raczej rozjechane na drodze, niż radośnie skaczące na tle złocistej kuli. Żywe pojawiają się zwykle wieczorem, wyskakując to z lewej, to z prawej strony przed maską samochodu.
W Kakadu NP. wreszcie można rozprostować kości. Idziemy na wzgórze Nourlangi z którego jak na dłoni widać cały park. Ładnie to wygląda, tyle że wszystko wyschnięte jest na wiór. Jednak teraz już dużo łatwiej jest mi sobie wyobrazić, że za parę tygodni, całe miejsce wokół wzgórza zmieni się w olbrzymie jezioro.
Póki co rozbijamy namioty w parku. Dziesiątki wielkich skolopendr wije się między naszymi stopami, żeby tylko która nie dostała się do środka. Ugryzienie skolopendry to potworny ból. Na domiar złego insekty te są bardzo agresywne lepiej więc będzie zejść im z drogi, tylko jak to zrobić, skoro one są wszędzie? Zresztą skolopendry to tylko jedno z wielu niebezpieczeństw. Znacznie gorzej może przedstawiać się spotkanie z np.: King Brown’em, jednym z trzech najbardziej jadowitych węży świata, dla których Kakadu NP. jest prawdziwym królestwem. Przebywając w miejscu takim jak to, nigdy nie wolno zapominać, że wąż Królewski Brązowy jest wężem terytorialnym i jako taki, raczej nie będzie bawił się z nami w żadną ciuciubabkę, ani czekał aż mu ktoś raczy nadepnąć na ogon. Jego atak jest zabójczo skuteczny. Nic zatem dziwnego, że w takim miejscu, nawet pomimo zmęczenia długo nie możemy zasnąć.