No i jesteśmy w Cairns. To turystyczna stolica Queenslandu, a także baza wypadowa na Wielką Rafę Koralową. Nas jednak nie przekonują tutejsze standardowe oferty jednodniowych wypadów z maską i płetwami. Marzy się nam coś więcej. Chcielibyśmy zatrzymać sie na którejś z australijskich wysepek. Niestety, ceny tego typu ekspedycji zdecydowanie przekraczają nasz budżet. I co z tego że chodzimy, pytamy, rozmawiamy z pilotami. Wszystko rozbija się o pieniądze.
Jednak po kilku dniach, gdy wiara i nadzieja mocno w nas już podupadły, na horyzoncie zajaśniało maleńkie światełko (trzeba się tylko szybko zdecydować) Jeden z pilotów leci na Lizard Island 200km w głąb morza Koralowego, by odebrać kilkoro turystów z jedynego resortu, który znajduje się na wyspie. Mógłby nas przy tym ewentualnie zabrać ze sobą i odebrać po tygodniu. W naszych uszach brzmi to jak spełnienie marzeń. Sprawdzamy jeszcze wiadomości na temat wyspy. Okazuje sie, że poza tym resortem i stacją badawczą wyspa jest całkowicie bezludna. Nie ma sklepów, domów. Istny powrót do natury. Resort zresztą także nie wygląda groźnie. To ulubione miejsce bogaczy. Podobno regularnie wypoczywa tutaj Kalie Minogue. Cena 1000 dolarów za noc. Cóż, ktoś, kto jest skłonny płacić takie pieniądze za wypoczynek raczej nie szuka dyskotek i piwa. Swoją drogą ciekawe czy byli tam kiedyś jacyś Polacy?
Na szczęście mamy ze sobą namiot. Musimy też zabrać zapas słodkiej wody i jedzenia na tydzień. No i uzyskać pozwolenie na biwakowanie w parku narodowym.
- No i co? -
- Dobra, dobra, pewnie że lecimy -