Z Uyuni trudno się wydostać. Poza tym droga do górniczego Potosi jest taka, że lepiej szybciutko się czymś zająć, byleby tylko nie wygladać przez okna. Jedziemy dokładnie krawędzią przepaści. I tak przez większość drogi.
Wszystkie okna zasłonięte. Widać że miejscowi też nie przepadają za tą drogą he he. Teraz fajnie się to wszystko wspomina, ale faktem jest, że niektóre górskie drogi w Peru czy Boliwii niejednego przyprawiłyby o zawrót głowy. Zawrót byłby zapewne tym większy, im więcej mijałoby się po drodze roztrzaskanych na dnie autobusów i samochodów. A że tych jest sporo, więc po przyjeździe do Potosi świat wirowałby już na najwyższych obrotach.
W Potosi nie zabawiamy długo. Szkoda, bo ponoć można tutaj na bazarze kupić laski dynamitu, a potem za kilka dolarów wysadzić sobie tunel w kopalni. Ot taka atrakcja, ale co zrobić? Argentyna czeka. Zostawiamy bagaż w biurze jednej z firm przewozowych na dworcu autobusowym, i przez resztę dnia chodzimy po mieście. A wieczorem podziwiamy, jak nasze bagaże zjeżdżają na sznurku z piętra i lądują w luku bagażowym autobusu .
Jedziemy do granicy Argentyńskiej w La Quiaca.