Ludzi zatrzęsienie, nie ma gdzie siedzieć, w dodatku co parę kilometrów kontrole wojskowe. Trzeba wysiadać, potem wsiadać i tak w kółko. Co do punktualności autobusów, to rzecz względna, 4 – 7 godzin spóźnienia. Normalka. W Brazylii bywało gorzej. Tylko że w Brazylii odległości były dużo większe, a autobusy bardziej komfortowe.
No i drogi. Takich dróg tak jak ta dojazdowa do Puerto Ajacuccio, trudno byłoby szukać nawet w Boliwii. Jedziemy dwadzieścia kilometrów na godzinę, trzęsie okropnie. Takiej drogi nie zrekompensują nam nawet malownicze banery z Chavezem głoszącym chwałę rewolucji.
Mijają godziny. Gdy w końcu dowlekamy się do tego Ajacuccio, zapada już noc. Dopiero jednak teraz zaczyna się zabawa. Okazuje się że taksówkarz nie potrafi znaleźć ulicy, która znajduje się w centrum miasta. W końcu poirytowany wysadza nas na jakimś placu i żąda zapłaty. Tylko że właściwie nie wiadomo za co? bo usługi przecież nie wykonał. No i masz, awantura na całego. My swoje. On swoje, szybko zaczyna robić się coraz głośniej. W jednej chwili otacza nas banda wyrostków.
- Jak to nie płacicie? – pytają ze złośliwym uśmieszkiem
- Trzeba płacić – robi się nie ciekawie.
- Zapłacimy jak gość zawiezie nas na miejsce – idziemy w zaparte
- A gdzie chcecie jechać? –
- No, tu i tu – odpowiadamy
- Toż to przecież dwie ulice stąd – dziwią się
No to dobra nasz. Przynajmniej teraz, zamiast przetrzepać nam skórę zajmą się tłumaczeniem gamoniowatemu kierowcy, gdzie ma w końcu z nami jechać. Parę minut później cali i zdrowi meldujemy się w hotelu.